I w sumie to lepiej, żeby już większość na tor wyjechała, bo coraz trudniej się czyta łzawe kawałki o budowaniu atmosfery, integracji i hektolitrach wylanego potu. Jakby to jakieś bohaterstwo było w przypadku zawodowych sportowców. Uśmiecham się, gdy zerkam na teksty o Leonie Madsenie i jego niesamowitym zżyciu z Zieloną Górą. Podobno już się zakochał w tym ośrodku. Ba! Nawet był widziany na meczu koszykarzy Zastalu, a to już musi świadczyć o winnym sercu Leona, bijącym dla Winnego Grodu. A gdyby komuś było mało, to na dodatek zaoferował pomoc w trakcie sezonu Oskarowi Huryszowi. Niesamowici są ci Duńczycy. Myśleliście, że przyjeżdżają do nas po pieniądze, a oni z dobroci serca po prostu dzielą się nabytą wiedzą i umiejętnościami. Mnie by wystarczyło, gdyby Madsen po prostu wywiązywał się z zadania na torze. Nawet nie musi się specjalnie oglądać na kolegów. To ma w obowiązkach, a nie obecność na meczach miejscowych koszykarzy. 

 

Więcej w numerze 11