Sadowski Woźniaka. Kanclerz Chmiela. Świącik Drabika, a Madsen Świącika. Sadowski Miśkowiaka, a Miśkowiak Sadowskiego. Zielona Góra Woffindena i Piotra Pawlickiego. Mrozek Jamroga. Rew Rewsieckiego, a Leśniak Sadurskiego. CDN.

Ta wyliczanka powyżej dotyczy, rzecz jasna, tych, którzy mają większe lub mniejsze problemy z dotrzymywaniem obietnic. A to posumowanie tylko ostatnich miesięcy, tygodni czy nawet dni. Bo, jak wiemy, było tego w ostatnich latach znacznie, znacznie więcej. Że ktoś komuś podawał rękę i jedna strona była przekonana, że to na znak dalszej współpracy, a druga - że na do widzenia. Madsen w Grudziądzu, Doyle w Zielonej Górze, Doyle w Lesznie… 

Akurat ostatnio mamy do czynienia głównie z „zemstą prezesów”, lecz z reguły to zawodnicy stawiali i nadal stawiają prezesów pod ścianą. Świętych tu niewielu. Patrz najświeższy przykład Jakuba Miśkowiaka. Oczywiście, można mieć wątpliwości, czy ze strony klubu wszystko odbyło się jak należy, bo jednak Miśkowiak porozumiewał się ze Stalą prowadzoną przez Stanisława Chomskiego. A kilka dni później Chomskiego już nie było i zawodnik zaczął interpretować swoje porozumienie w Gorzowie jako mniej wiążące.

 

Więcej w numerze 41.