Philowi Morrisowi, dyrektorowi Grand Prix, wyszedł w sobotę tor dla odważnych. Którzy nie boją się bliskości płotu. Tak bardzo porysował zewnętrzną, tak wyraźnie stała się przyczepniejsza od krawężnika, że zbudował beczkę śmierci. Lindgren czy Tai Woffinden podejmują w takich warunkach rękawicę. Są też tacy, co wolą wybrać wtedy bezpieczeństwo. 

Taka jest różnica między Woffindenem i Janowskim. Że jeden pójdzie po bandzie, w dosłownym słowa znaczeniu, a drugi niekoniecznie. Dlatego Tai co jakiś czas się łamie i jest już mocno pokiereszowany, a Maciek nie. Różnica też jest taka, że jeden ma trzy złota Indywidualnych Mistrzostw Świata, a drugi żadnego. Kwestia wyboru. Są to fakty, nie ocena. Oceniać tych wyborów bym się absolutnie nie odważył, bo to tych chłopaków życie, nie moje. A bez względu na to, jakie ryzyko podejmuje się podczas wyścigowej rywalizacji, już samym wyjazdem na tor ryzykują oni bardzo wiele.

Janowski cały i zdrowy wrócił w sobotę do rodziny, Woffinden po raz enty w swojej karierze udał się szpitala przeskanować całe ciało. 

 

Więcej w numerze 27.