Popularne „Byki” jeszcze przed rozpoczęciem sezonu wskazywane były jako drużyna, której celem będzie co najwyżej desperacka rywalizacja o to, aby w ekstralidze się utrzymać. Tak wynikało z „papierowej” kalkulacji i chłodnej analizy składu zarówno Unii, jak i jej rywali. I początek rozgrywek zdawał się te prognozy, z grubsza, potwierdzać. Po czym leszczynian zaczęła dotykać katastrofa za katastrofą. Najpierw rozbił się (a raczej został rozbity) lider zespołu Janusz Kołodziej. Potem przyszła kolei na juniora Ratajczaka. A jakby tych wszystkich nieszczęść było mało, ostatnio w Gorzowie kolegę Fajfera poniosła fantazja do tego stopnia, że połamał Bogu ducha winnego Andżejsa Lebedevsa, kolejne ważne ogniwo w talii menago Okoniewskiego. No, po prostu płacz i zgrzytanie zębów. 

 

Więcej w numerze 26.