Przypomniał Bartek, że był tłusty czwartek, ale ja nie o tym oczywiście, choć dwa w siebie wcisnąłem. Czytam na portalu alarmistyczne wieści: 

„Można zarobić do 15 tysięcy złotych miesięcznie. Chętnych i tak brakuje! - Obecnie największym problemem wcale nie jest brak młodych żużlowców, a... mechaników. Niedługo mogą odczuć to nie tylko zawodnicy, ale także kluby - przestrzega prezes Włókniarza Michał Świącik, który ma pomysł jak sobie z tym poradzić. Mianowicie chce otworzyć... szkółkę dla przyszłych majstrów”. 

Hm, za moich, czyli dawnych czasów kluby zatrudniały jednego, góra dwóch mechaników na całą drużynę. Wiele prac przy swoim sprzęcie wykonywali więc zawodnicy. Na turnieje indywidualne często jeździli sami z jednym motocyklem. Widziałem, jak krzątali się wokół swego sprzętu tacy wielcy jeźdźcy jak Edek Jancarz, czy Jan Mucha. I to między oficjalnym treningiem a finałem IMŚ! Sam w takiej sytuacji w miarę swoich skromnych możliwości pomagałem w 1977 roku Eddiemu w Goeteborgu: podaj klucz, odkręć koło, przetrzyj je szmatką itd. Jako żużlowy szkółkowicz wykonywałem te polecenia bez szemrania. 

Natomiast dzisiejsi ściganci, paniska pełną gębą i z kieszeniami wypchanymi mamoną, nie poniżą się nawet do umycia własnej maszyny. Od tego mają niewolników za kasę.

Więcej w numerze 8.