Newsletter

Barbara Pawlak

12.08.2014 21:26

I nadeszła ta tragiczna niedziela. Byłam na meczu, wypadek wydarzył się tuż pod moimi nogami. Gdyby do takiego upadku doszło dziś, gdy są dmuchane bandy, Artur pewnie wstałby i poszedł do parkingu. Powtórzę słowa Andrzeja Huszczy, który powiedział, że uderzenie Artura w bandę słyszał cały stadion, taki był huk. Niestety, trzeba mieć ogromnego pecha, bo gdyby uderzył pięć centymetów dalej od tego feralnego miejsca, gdzie była olbrzymia kantówka podparta metalem, nie skończyłoby się tak. Mąż przeskoczył przez bandę i spróbował zdjąć mu kask. Zaraz pojawili się lekarze. Artur był przytomny, ale bardzo cierpiał. Byłam przekonana, że złamał nogę, bo miał ją tak jakoś dziwnie wygiętą. Nigdy nie dopuszczałam myśli, że on tak mocno uderzył, że skończy się to tak tragicznie. Kask był pęknięty z prawej strony i na głowie była taka sama czerwona rysa, jakby ktoś ją zrobił długopisem. Może gdyby to pękło i krew wypłynęła na zewnątrz, to nie doszłoby do obrzęku mózgu?

Jest to fragment wspomnień mamy Artura Pawlaka. Całość w następnym wydaniu.

wróć